Katarzyna Ważna
II Liceum Ogólnokształcące  im. W. Broniewskiego w Koszalinie
Specyficzne spotkanie

W sobotę 5 października miałam przyjemność obejrzeć premierę spektaklu „Przyszedł mężczyzna do kobiety” autorstwa Siemiona Złotnikowa w reżyserii Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej i Wojciecha Rogowskiego. Była to pierwsze przedstawienie, na które przyszłam znając tylko jego tytuł…  nie czytałam więcej chcąc, żeby sztuka mnie zaskoczyła. Tak też się stało.

Dina Fiodorowna to stanowcza i porywcza kobieta – zestawienie tych cech to wybuchowa mieszanka. Z kolei Wiktor Piotrowicz to łagodny i pobłażliwy mężczyzna, który szuka miłości i współczucia. Kiedy ta dwójka spotyka się na umówionej randce (za pośrednictwem przyjaciółki Diny, Aniuty) zaczynają się dziać rzeczy dziwne. Spotkanie nawet przed jego rozpoczęciem jawi się osobliwie… Dina w pierwszej chwili wyprasza Wiktora z domu na kwadrans.

Pokazane w spektaklu osoby o zupełnie innych temperamentach mają jedną cechę wspólną: oboje potrzebują bliskości drugiej osoby. Najpierw ich interakcje są bardzo nieśmiałe, jest wiele niedomówień i niezręcznych sytuacji.

Zastanawiają mnie sceny, podczas których Wiktor, siedzący w fotelu w mieszkaniu Diny zaczyna słyszeć dziwne dźwięki. Zachowanie postaci niejednokrotnie było wręcz surrealistyczne i budziło we mnie uczucie niepokoju. Oczywiście nie można zaprzeczyć, że humor w spektaklu był specyficzny i chociaż, wnioskując po głośnym śmiechu towarzyszącej mi widowni przypadł większości osobom do gustu, to niestety mnie niezbyt urzekł. Możliwe że był dla mnie zbyt dojrzały lub nie w pełni go zrozumiałam.

Mimo stonowanej scenografii i tylko dwóch obecnych postaci tempo było niesamowite jak na taką kameralną sztukę.

Zdecydowanie zachwyciły mnie rekwizyty użyte w spektaklu. Od noża z nieproporcjonalnie dużą rączką po męskie buty. Na uwagę zasługują również wykorzystane artykuły spożywcze, zwłaszcza w scenie, w której Dina niczym troskliwa żona karmi siebie i Wiktora jabłkiem.

Muzyka  nadaje charakter całej sztuce. Warto zauważyć scenę, w której Dina i Wiktor rozpoczynają dziwną „potańcówkę”, w której muzyka zupełnie im nie przeszkadza. Starają się tańczyć w rytm, co idzie im raczej niesprawnie, między innymi do piosenki „Je T’aime” autorstwa Serge’a Gainsbourga.

Przez dłuższy czas nie mogłam odeprzeć myśli że taka dziwaczna sytuacja przecież nie może dziać się w naszym bardzo normalnym świecie. Chociaż kto wie co oznacza słowo „normalnym”? Niemniej jednak z uśmiechem zastanawiałam się czy może to wszystko nie dzieje się w jakimś świecie gdzie istnieje magia, czary. Czy wino, które podała Dina to nie eliksir miłosny, czy jabłko nie jest zatrute? Czy te dziwne odgłosy które słyszał Wiktor to jakieś zaklęcia i czy Dina to nie skrzywdzona przez życie czarownica, która szuka miłości?

Oglądając spektakl nie czułam się jakbym oglądała dwójkę ludzi na scenie, aktorów lecz jakbym oglądała z ukrycia czyjeś mieszkanie i śledziła autentyczne spotkanie. Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska i Wojciech Rogowski według mnie bardzo dobrze oddali poczucie tego, że ta surrealistyczna sytuacja jest jednak szczera i realna. Moimi ulubionymi scenami zdecydowanie były sceny „potańcówki” domowej oraz sam początek relacji i poznania się naszych głównych bohaterów.

Zamykająca sztukę piosenka „All You need is Love” Beatlesów stanowi piękną puentą całego spektaklu. Opowiada o dwójce osób, które bardzo mocno potrzebują drugiej osoby, są nawet tego świadomi i bardzo dobitnie to podkreślają. W ich przypadku akurat miłość była lekarstwem. Może trochę szalonym, ale lekarstwem.

Zapewne nie jest to spektakl dla każdego ponieważ jest on według mnie skierowany do nieco starszej publiczności niemniej jednak zachęcam osoby w moim wieku do obejrzenia tej sztuki. Można odkryć zupełnie inny sposób patrzenia na związki osób dojrzałych i dostrzec jak to funkcjonuje, kiedy człowiek jest starszy.

Miłość to bardzo burzliwe, a zarazem piękne uczucie, które wymyka sie jednoznacznym opisom. Spektakl „Przyszedł…” właśnie to nam pokazuje.

Joanna Dzwonek
Zespół Szkół  nr 1 im. Mikołaja Kopernika w Koszalinie
 
Proszę wejść i nie wychodzić

„Przyszedł mężczyzna do kobiety” Siemiona Złotnikowa w adaptacji Tomasza Ogonowskiego to świetna komedia, która skłania widzów do refleksji. Samotność, żal, wątpliwości – to tylko niektóre słowa, które opisują o czym jest ta sztuka i co towarzyszy jej bohaterom.

Spektakl rozgrywa się w zadbanym i elegancko urządzonym mieszkaniu głównej bohaterki. Na środku sceny stoi stół z dwoma krzesłami, po prawej stronie – kanapa, po lewej – fotel (który okaże się być ulubionym miejscem jej gościa), komoda ze sporą ilością „czarnych” płyt i adapterem. Ta prosta scenografia Beaty Jasionek jest wystarczająca do tego żeby widz poczuł się „jak w domu”.

Na scenie rozgrywa się dwojga doświadczonych przez życie, ale i samotnych ludzi. Oboje pragną znaleźć swoją „pokrewną duszę”. Wielokrotnie zraniona przez mężczyzn, zdradzana i oszukiwana Dina Fiodorowna (Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska) zostaje umówiona przez swoją przyjaciółkę Aniutę na randkę w ciemno z pewnym farmaceutą – Wiktorem Piotrowiczem (Wojciech Rogowski). Już początek ich znajomości nie wygląda zbyt dobrze. Jak wiadomo, randki w ciemno mogą być dość… ryzykowne i nieprzewidywalne.

Zacznijmy od tego, że Wiktor przyszedł aż DWADZIEŚCIA PIĘĆ minut przed czasem. Jak to tak? Czyżby pomylił godziny? Dina nie spodziewała się nikogo o tej porze, więc nie jest nawet przygotowana na zaplanowaną randkę. Kiedy jednak wpuszcza gościa do domu zaczyna go strofować i wypytywać, dlaczego przyszedł wcześniej. Uważnie mu się przygląda i ocenia jego wygląd. Wiktor Piotrowicz jest lekko zmieszany i zdezorientowany zachowaniem Diny, które zmienia się z każdą sekundą. Raz cieszy się z obecności swojego gościa, chce go poznać bliżej i wydaje się, że nawet go lubi, a raz go poucza, krytykuje i niemal wyprasza z domu.

Początkowo oboje próbują poznać siebie nawzajem. Dina Fiodorowna okazuję się być „kłótliwa i apodyktyczna”, a do tego bardzo pewna siebie. „Znam swoją wartość” – mówi. Chce znaleźć mężczyznę, z którym będzie mogła wziąć ślub i spędzić resztę życia. Ma nadzieję, że właśnie Wiktor okaże się odpowiednim dla niej towarzyszem, dlatego wypytuje go o wiek, wzrost, chcąc wiedzieć, czy warto poświęcać mu więcej uwagi. Dina czuje się tak samotna, że w pewnym momencie wręcz błaga Wiktora, aby ten się nad nią użalał. Smutek i spokój towarzyszące jej tuż przed końcem spektaklu są tak przejmujące, że i mnie zrobiło się jej żal.

Wiktor Piotrowicz jest skromnym i nieśmiałym farmaceutą, który w młodości chciał zostać kimś zupełnie innym. Stracił już nadzieję na spotkanie kobiety, z która mógłby spędzić resztę życia, twierdzi, że nie ma powodzenia u płci przeciwnej. Uważa jednak, że cechuje go wyjątkowy „szacunek dla kobiet”. Jego nieporadność i niedoświadczenie prowadzi do tego, że Dina pokazuje mu w jaki sposób powinien traktować kobietę, która mu się podoba.

Spektakl „Przyszedł mężczyzna do kobiety” może być różnie odbierany w zależności od aktualnego humoru widza. Dla mnie była to lekka komedia, w sam raz na spokojny sobotni wieczór. Ktoś inny może w niej zaś odnaleźć tzw. „drugie dno”, które okaże się być mu niezwykle bliskie.

Dina i Wiktor są dorosłymi ludźmi, którzy pragną bliskości drugiego człowieka. Rozmyślając głębiej nad tematem tej sztuki, dochodzę do wniosku, że nie powinniśmy ograniczać się do wieku tylko tej dwójki. W dzieciństwie zabiegamy o uwagę rodziców, którzy w razie kłopotów są pierwszymi osobami, które przychodzą nam z pomocą. Nastolatkowie także szukają przyjaźni, miłości i akceptacji. Dorośli chcą się ustatkować i założyć szczęśliwą rodzinę, a osoby starsze ciągle mają nadzieję na spokojne, zdrowe życie i częste odwiedziny swych dzieci z wnukami. Taka jest już kolej rzeczy, że każdy chce mieć bliską osobę, dzięki której nie będzie się czuł samotny.
Wielkie brawa należą się aktorom. Pomimo trudnych do zagrania postaci wyglądali w swych rolach niezwykle naturalnie. Wojciech Rogowski w tej sztuce skradł moje serce. Jego Wiktor Piotrowicz raz jest nieśmiały, raz bardzo pewny siebie, co może nawet w pewnym stopniu irytować widzów. Jednak sposób w jaki pokazał nam to aktor BTD jest bardzo lekki i przyjemny.

Z pewnością jest to spektakl, który doprowadza całą widownię do śmiechu, a z tego co widziałam, nawet i do łez (oczywiście od ilości zawartego w nim humoru). Szczerze mówiąc jestem dość zdystansowanym widzem i zazwyczaj nie daję się ponieść „fali” śmiechu. Dzięki temu dostrzegam liczne reakcje otaczających mnie ludzi… A oto niektóre z nich: osoby, które siedziały za mną śmiały się chyba najgłośniej ze wszystkich zebranych na całej widowni; moi koledzy i koleżanki płakali ze śmiechu, a pewna Pani, która zajęła miejsce niedaleko mnie, śpiewała pod nosem prawie każdą piosenkę, jaka zabrzmiała w trakcie spektaklu. To bez wątpienia świadczy o sukcesie tej premiery.

Wojciech Markiewicz
Zespół Szkół nr 1 im. Mikołaja Kopernika w Koszalinie
Wszystko czego potrzebujesz to miłość

Każdy człowiek jest stworzony do miłości. Każdy miłości oczekuje oraz każdy może ją dawać. Jednak nici przeznaczenia potrafią się ze sobą splatać w taki sposób, że stają się niemożliwe do rozplątania przez zwykłych ludzi. Często w życiu jest tak, że zakochujemy się, planujemy dalszą przyszłość i wnet okazuje się, że druga połówka nie czuje tego w ten sam sposób. Tracimy wtedy pewność siebie, czujemy jak ogarnia nas przygnębienie, gubimy tę cząstkę siebie, z którą tak bardzo się zżyliśmy. Popadamy wtedy w chandrę. Kto chociaż raz zakochał się bez wzajemności ten wie o czym mówię. Nic w życiu jednak nie trwa wiecznie i tak jak złamana ręka kiedyś się zrośnie i wróci do swojej dawnej sprawności, tak też nasze złamane serce też po pewnym czasie dochodzi do siebie. ALE! Co wtedy kiedy proces ten powtarza się zbyt wiele razy? Co wtedy kiedy nie możemy znaleźć swojej drugiej połówki przez dłuższy czas? Jak wiemy czas nie jest naszym sługą, nie możemy go zatrzymać, a upływa on szybko, bardzo szybko. Tak jak pisałem wcześniej każdy jest do miłości stworzony, a w życiu wystarczy czasu by w końcu nadeszło i nasze pięć minut. Sztuka Siemiona Złotnikowa pokazuje jednak, że im dłużej zwlekamy tym pierwsza randka może być hmm… powiedzmy, że bardziej interesująca.

,,Przyszedł mężczyzna do kobiety” to przezabawna komedia na aktorski duet. W Bałtyckim Teatrze Dramatycznym tymi aktorami, a zarazem reżyserami byli Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska (wcieliła się w rolę Diny) oraz Wojciech Rogowski (zagrał rolę Wiktora Piotrowicza). Nasza para spotkała się po raz pierwszy na zaaranżowanej randce. Zaczyna się ona – żeby nie owijać w bawełnę – tragicznie. On przychodzi za wcześnie, ona wyrzuca go z domu. Czy wyobrażacie sobie bardziej „romantyczny” początek związku? To prawie tak jakby para nastolatków na randce w kinie jadła popcorn, ich dłonie spotkały się, a nagle chłopak uderzyłby dziewczynę w rękę i krzyknął: ,,Gdzie?! Kto płacił ten je!”
W sztuce tej to właśnie pani Dina ma ,,pazur”. Wiktor jest bardziej uległy, spokojny. Ich charaktery są w zasadzie jak ogień i woda. Według mnie są zupełnie niedopasowani. Wydaje mi się nawet, że oni sami zdają sobie z tego sprawę. Jednak każde z nich chce związku z drugim, ponieważ oboje znają aż za dobrze uczucie samotności. Z początku wycofani i nieśmiali bohaterowie zaczynają więc zbliżać się do siebie. Pomaga im w tym na pewno tanie wino, którym Dina obficie raczy swojego amanta. W taki sposób ze sztywnej rozmowy przechodzą w gorący ,,taniec godowy”, a o tym co było później nie mogę tu napisać, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy czytelnicy mają osiemnaście lat.
Granie ról teatralnych od grania w ról filmowych różni się tym, że w filmach sceny mogą być powtarzane właściwie nieskończoną ilość razy, tak długo, aż uzyska się najlepsze ujęcie. W teatrze natomiast na przekazanie treści ma się tylko jedną szansę. To co zrobiła Żanetta Gruszczyńska – Ogonowska z Wojciechem Rogowskim, to w zasadzie nie był teatr. To było po prostu Mi-strzo-stwo!!! Sam złapałem się na tym, że ich gra aktorska pochłonęła mnie całego. Zrobiłem wtedy coś niewybaczalnego w teatrze i za to wszystkich serdecznie przepraszam i obiecuję poprawę. Sprawdziłem mianowicie godzinę na telefonie. 30 minut. Wtedy zadałem sobie pytania: ,,Co tu się właściwie dzieje? Czy ja dalej oglądam przedstawienie, czy może już teraz jestem w jakimś mieszkaniu i oglądam dwójkę kłócących się, godzących, kochających się ludzi”.

Warto zwrócić uwagę na muzykę, która jednak nie pełniła znaczącej roli w przedstawieniu, ale za to świetnie uzupełniała całość. Była ona dosyć prosta, podobnie jak scenografia. W zasadzie nic dodać nic ująć.

,,Przyszedł mężczyzna do kobiety” to lekka komedia o ciężkich charakterach. Polecam Ci Drogi Czytelniku: wybierz się na nią do teatru (przestań w końcu oglądać „Ciężkie Sprawy”*). Będziesz mógł dzięki temu porównać swój związek, swoją pierwszą randkę z perypetiami Diny i Wiktora. Aha, koniecznie przyjdź ze swoim partnerem lub partnerką!

Miałem zakończyć pisanie, ale pozwolę sobie na umieszczeniu tu jednego cytatu ze sztuki, który moim zdaniem świetnie pokazuje postawę jaką duże grono mężczyzn przyjmuje podczas rozmowy ze swoimi wybrankami: ,,Postanowiłem! Niech będzie tak jak Ty chcesz”

Wiktoria Nowak
I Liceum
Ogólnokształcące im. Stanisława Dubois
Śmiech przez łzy

Czym jest miłość ? Moim zdaniem jest to niezwykle silne przywiązanie do drugiej osoby, potęgowane lubianymi przez nas cechami charakteru oraz atrakcyjnością fizyczną. Jednak w obecnych czasach to głębokie uczucie staje się coraz płytsze, łatwiejsze. Przecież nie musimy przechodzić już tych wszystkich „etapów”. Możemy spotkać się tylko raz, a następnego dnia już iść do urzędu brać ślub. Nic łatwiejszego.

Aranżowane randki nie są czymś nowym. Od zawsze ktoś próbuje decydować o naszym życiu miłosnym – szczególnie kiedy jest ono nieudane i przypomina raczej smutną egzystencje niż prawdziwe i szczęśliwe „bycie ze sobą”. Ale wracając do randek. Moja babcia zawsze mówiła, że na pierwszą romantyczną kolacje nigdy nie można się spóźnić. Trzeba być punktualnie, a już najlepiej wcześniej czekać w wyznaczonym miejscu. Niestety, dla jednego z naszych głównych bohaterów – Wiktora (Wojciech Rogowski) przyjście wcześniej nie okazało się najlepszym pomysłem. Kiedy pierwszy raz widzi Dinę (Żanetta Gruszczyńska – Ogonowska) nic nie jest takie jakie powinno być. Spójrzmy na to okiem kobiety. Żadna z nas nie chciałaby aby wybranek naszego serca zobaczył nas przed wymarzoną kolacją bez wybranej specjalnie na ten wieczór stylizacji, butów na obcasie i makijażu.

Taki szok przeżyła właśnie Dina. Trudno się więc dziwić, że ta relacja, staje się dziwniejsza z chwili na chwilę.

Podczas całego spektaklu uśmiech stale gościł na mojej twarzy. Duża ilość dowcipów i chwilami irracjonalne zachowania bohaterów doprowadzały wielu widzów do wybuchów niekontrolowanego śmiechu. Dopiero kiedy wróciłam do domu i na spokojnie usiadłam przy kubku parującej kawy, w pełni gotowa aby napisać tę recenzję zdałam sobie sprawę, że śmiałam się z niezwykle smutnej, otaczającej nas rzeczywistości. Bo przecież w mieszkaniu obok nas może rozgrywać się dokładnie taki sam dramat jak w małej „kanciapce” Diny.

Ale na czym ten cały dramat polega? Mamy dwie bardzo zranione przez życie osoby. Dina jest chorobliwie podejrzliwa, o wszystko musi dopytać pięć razy. Skrzywdzona kiedyś przez mężczyzn, nienawidzi krzyku i stara się władać całą sytuacją. Widzimy, że jest kobietą silną i niezależną, która stara się utrzymać swoje życie w ładzie i porządku poprzez ciężką i wieloletnią pracę. Wiktor to zupełnie inna osoba. Jemu w życiu również nie wyszło. Marzenie o zostaniu pisarzem nadal tkwi w jego głowie, a on zamiast pisać książki… sprzedaje leki. Jest mało asertywny, brak mu pewności siebie i przeraźliwie boi się odrzucenia.

Kiedy te dwie postaci spotykają się mamy do czynienia z emocjonującym duetem próbującym dopełnić się nawzajem. Śmiech i łzy uzupełniają się i zdajemy sobie sprawę, że naszym bohaterom brakuje zwykłych ludzkich uczuć. Kto by pomyślał, że nam, niezależnym i silnym ludziom potrzeba, aby ktoś się nad nami na przykład chwilkę poużalał.

Uważam, że ogromne brawa należą się Żanecie Gruszczyńskiej – Ogonowskiej oraz Wojciechowi Rogowskiemu, ponieważ to co ukazali nam na deskach Bałtyckiego Teatru Dramatycznego wymagało ciężkiej pracy i niezwykłego zaangażowania. Przez półtorej godziny nasi aktorzy nie schodzili ze sceny. Grali twarzami i gestami. Pomagała im scenografia w wykonaniu Beaty Jasionek, która wręcz eksponowała swoją prostotą ich aktorskie zdolności. Moim zdaniem dopełniali się doskonale, a końcowa scena która kumulowała wszystkie emocje chwyciła mnie za serce i wycisnęła z moich ust ciche: „ohhh”. Moim zdaniem zakończenie było po prostu czarujące.

Na ogromne brawa zasługuje również muzyka, za którą odpowiadał Tomasz Ogonowski. Już od pierwszej minuty spektaklu liczyłam, że pod tym względem się nie zawiodę. Dźwięki utworów takich jak „Riders on the Storm” (The Doors), czy „Lay, Lady, Lay”  (Bob Dylan) idealnie współgrały ze scenami, ale nie zabierały też prawa do głosu ciszy. Właśnie ciszy. Bo w wielu momentach była ona wręcz uderzająca.

Podsumowując: żeby zrobić naprawdę dobry spektakl nie trzeba niesamowitych efektów wizualnych, rozbuchanej scenografii oraz wymyślnych koncepcji reżyserskich. Wystarczy dwoje wyśmienitych aktorów i ponadczasowy temat, który obroni się sam. Bo właśnie moim zdaniem tu nie chodziło tylko o miłość. Sztuka pokazuje jak głęboko można zranić człowieka. Zwraca uwagę na to, że po ranach zawsze zostają wolno zasklepiające się blizny.  A my ludzie, bojąc się ponownego i bolesnego ich otwarcia staramy się unikać zbytniego zbliżenia jak ognia.

Krzysztof Wiśniewski
I Liceum
Ogólnokształcące im. Stanisława Dubois
Zostanie mężczyzna u kobiety?

Dzielny rycerz na białym koniu, w blasku zachodzącego słońca przyjeżdża pod bramy zamku, z marszu zdobywa miłość wybranki swego serca, a potem ze swoja piękną i mądrą królewną bez najmniejszych trudności żyją długo i szczęśliwie… – ten mit o szczęśliwym zakończeniu romantycznej historii zakochanych w sobie ludzi, w takim lub innym wydaniu, znany jest chyba każdemu z nas. Tych, którzy chcieliby historię tego typu odnaleźć na deskach Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie muszę jednak zmartwić: będą musieli poszukać jej gdzieś indziej.

W spektaklu „Przyszedł mężczyzna do kobiety” autorstwa Siemona Złotnikowa nie dopatrzymy się ckliwej, sentymentalnej historii o miłości. Świat uczuć opisany przez rosyjskiego autora jest bardzo prozaiczny, chropowaty, do bólu prawdziwy. Sztuka stawia widzowi trudne pytania: jak zaufać i pokochać, gdy poprzednie związki się nie udały? Co robić, gdy nie doświadczymy od pierwszego wejrzenia magicznego uczucia na miarę miłości łączącej Orfeusza i Eurydykę?

Jest to sztuka o słodko-gorzkim posmaku. Opowiada o mniej lub bardziej udanych próbach budowy związku w sytuacji, gdy trzeba dźwigać na sobie gorycz rozpadu wcześniejszych miłości. Jest historią o tym, co najbardziej ludzkie: o potrzebie bliskości, zmaganiu z kruchością i miałkością codziennych doświadczeń, odnajdywaniu miłości „pomimo, że…”.

Dina (Żanetta Gruszczyńska – Ogonowska) i Wiktor (Wojciech Rogowski) spotykają się na pierwszej randce, której początek nie należy do udanych. Mężczyzna (jak to zazwyczaj bywa) pojawia się za szybko, a Pani nie jest jeszcze gotowa. Już od pierwszych słów wypowiedzianych jeszcze przez domofon można się domyślać, że „On” nie jest  aktualizacją archetypu „prawdziwego mężczyzny”. „Ona” z kolei do szpiku kości  przesiąknięta jest podejrzliwością. Takie zestawienie musi rodzić niezwykle zabawną ale i wzruszającą mieszankę wybuchową. Siłą napędową sztuki stają się kolejne odsłony perypetii wynikających z wzajemnego przyciągania i odpychania dwójki bohaterów. To, że przed chwilą się kłócili, nie przeszkadza im w planowaniu ślubu następnego dnia… Nawyki, których dorabiali się latami sieją dywersję na tyłach ich manewrów miłosnych. Ich reakcje często są wręcz dziecinnie naiwne: ci, jakby nie patrzeć… weterani związków ekscytują się pocałunkiem niczym nastolatkowie, a determinacja z jaką tańczą rozczula już od pierwszego nieudanego kroku. Ciągłe próby kontroli partnera przez Dinę w zderzeniu z ugodowością Wiktora doprowadzają do zaskakujących sytuacji i niespodziewanych zwrotów akcji.

Pomimo tego, że przez cały czas na scenie obserwujemy jedynie dwójkę aktorów przedstawienie ani przez moment nie nuży. Według mnie powodem tego jest unikalne zgranie Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej i Wojciecha Rogowskiego, którzy – co nie może umknąć naszej uwadze – podjęli się w spektaklu także roli reżyserów. Jest to już ich trzeci (i mam nadzieję, że nie ostatni) wspólny projekt. Ich gra aktorska wzajemnie się dopełnia. W tym doskonałym duecie każde słowo, gest lub spojrzenie spotyka się z harmonijną reakcją drugiego aktora.

Pomimo, że gra aktorska jest najważniejszym czynnikiem wpływającym na sukces przedstawienia, to jednak nie sposób nie wspomnieć o kostiumach i scenografii Beaty Jasionek. Umeblowanie pokoju pani Diny w naturalny sposób skupia uwagę odbiorcy na  realiach życia bohaterów i wpływa pozytywnie na ogólny odbiór sztuki. Widza ucieszą również takie szczegóły, jak na przykład mokry płaszcz pana Wiktora, w którym zjawia się u drzwi mieszkania podczas deszczowej pogody.

Na koniec pozostaje jeszcze crème de la crème przedstawienia – muzyka. Podkład dźwiękowy do dzieła został wybrany przez dramaturga przedstawienia – Tomasza Ogonowskiego. Dzięki temu, w trakcie przedstawienia usłyszeć możemy takie klasyki jak: „Riders On The Storm” zespołu The Doors czy „Lay, Lady, Lay” Boba Dylana. Według mnie muzyka została idealnie dopasowana do sztuki i świetnie współgra z całością.

Już po raz drugi mam okazję recenzować spektakl w dramaturgii Tomasza Ogonowskiego. W sztuce „Like Fake”, wystawianej na dużej scenie, dramaturg wręcz brawurowo, z wykorzystaniem licznych narzędzi audiowizualnych, w konwencji internetowego pośpiechu przedstawił na nowo mit o miłości dwojga nastolatków.

„Mężczyzna przyszedł do kobiety” jest zupełnie odmiennym interpretacyjnie projektem: w spektaklu wystawianym na scenie na zapleczu obserwujemy jedynie dwójkę aktorów, których grze nie towarzyszą nadzwyczajne efekty specjalne. Kameralność, oszczędność środków audio-wizualnych i odpowiedni rytm nadają przedstawieniu aurę intymności. Ta opowieść o miłości nie robi tego w sposób patetyczny czy przerysowany. Wszystko co obserwujemy jest bardzo naturalne, bliskie, swojskie. Widz nabiera przekonania, że to co zobaczył mogło się wydarzyć naprawdę.

Spektakl „Mężczyzna przyszedł do kobiety” oceniam bardzo pozytywnie i zachęcam wszystkich do jej obejrzenia.