Katarzyna Ważna
II Liceum Ogólnokształcące  im. W. Broniewskiego w Koszalinie
Zabójca i samobójca

Pierwszą premierą BTD w nowym roku było przedstawienie pod tytułem „Zakała”, autorem jest  znany francuski reżyser i dramaturg – Francis Veber, a spektakl wyreżyserował Zdzisław Derebecki. Właśnie tą sztuką powitałam nowy rok. Była to pierwsza komedia jaką miałam okazję obejrzeć w BTD, a że obsada jest mi znana i lubiana, byłam bardzo pozytywnie nastawiona.

Poznajemy dwóch głównych bohaterów z zupełnie innych światów – Francoisa Pignona (Wojciech Kowalski) i Ralpha (Wojciech Rogowski). Pignon jest fotoreporterem , który przybywa do hotelu przy Pałacu Sprawiedliwości w Paryżu, aby zrobić zdjęcia świadkowi koronnemu. Dowiadujemy się, że jest (mówiąc wprost) nieudacznikiem, a także, że żona zostawiła go dla swojego psychiatry po ośmiu latach małżeństwa . Z kolei Ralph jest płatnym zabójcą, który jedynie chce wykonać swoją pracę i dyskretnie i szybko sprzątnąć właśnie obiekt zdjęć Pignona.  Sprawy szybko się komplikują w momencie gdy boy hotelowy Herman znajduje Pignona, który usiłował popełnić samobójstwo, na podłodze w łazience. W panice Herman otwiera drzwi łączące pokoje obu panów.

Przedstawienie to jest klasyczną komedią. Każde małe wydarzenie coraz bardziej komplikuje sytuację obydwu bohaterów. Oczywiście w ten cały galimatias wplątany jest także Dr. Wolf, który jest psychiatrą i nowym partnerem byłej żony Pignona, Luizy. Luiza i Wolf przychodzą z osobna do Pignona – ona żeby przestał ją dręczyć ciągłymi telefonami, a on w momencie, w którym Pignon rzekomo popełnia (kolejne już) samobójstwo. Z tego wszystkiego wytwarza się chaos i w efekcie Ralph nie może zaznać chwili spokoju żeby wykonać swoją pracę, ba! Nawet dostaje dwukrotnie zastrzyki od Dr. Wolfa, które mu to uniemożliwiają! Sam scenariusz jest przepełniony komizmem – żałosne próby samobójcze Pignona; Herman, który wchodzi zawsze w najmniej odpowiednim momencie, Ralph który jest na skraju załamania nerwowego oraz nieustanne docinki Wolfa i Luizy w stronę Pignona…

Bardzo pozytywnie oceniam scenografię (Natalia Kołodziej), która jaskrawymi barwami zieleni i niebieskiego podkreśla atmosferę sztuki, a również w bardzo prosty, ale wygodny sposób pokazuje na przestrzeni całej sceny aż dwa pokoje hotelowe. Jedyne co mi nie pasowało to to, że bohaterowie czasem przekraczali tę niewidzialną granicę między pokojami,  ale może taki był zamysł. Nie było to nic strasznego, ale jednak trochę mnie męczyło podczas oglądania.

Samo opracowanie artystyczne i muzyczne było bardzo trafne, przypadła mi piosenka finalna „Je m’en fous”, która nie dość, że jest po francusku (w końcu jesteśmy w Paryżu) to na dodatek sam tytuł oznacza „mam to gdzieś” – piosenka idealna do czasami nawet ordynarnego charakteru przedstawienia.

Trochę zawiódł mnie fakt, że znając już niektórych aktorów z BTD, nawet gdybym nie widziała twarzy i nie słyszała głosu to u niektórych osób przebija się ta sama mowa ciała i te same gesty co zwykle. Wydaje mi się, że każda postać w każdym spektaklu grana nawet przez jednego człowieka powinna mieć osobistą mowę ciała – być zupełnie nowym tworem… Możliwe, że takie gesty były potrzebne do danej postaci, ale spodziewałam się trochę większego zróżnicowania pomiędzy spektaklami.

Powiem tak… Nie jest to może moja ulubiona sztuka, z tych które widziałam w BTD, ale spełniła ona swoją rolę jako spektakl rozrywkowy. Jako lekka sztuka na sobotni wieczór nadaje się idealnie, nie wywołuje ani głębokich przemyśleń i nie jest ciężka do strawienia – można przyjść obejrzeć i się po prostu pośmiać.

Joanna Dzwonek
Zespół Szkół  nr 1 im. Mikołaja Kopernika w Koszalinie
 
Naj(nie)spokojniejsi ludzie na świecie

Wiadomo, że informacja o przestępcy, który zgodził się zeznawać przeciwko swoim współtowarzyszom szybko obiegnie świat mediów. Nic więc dziwnego, że na jego przyjazd do sądu czeka wielu fotografów, fotoreporterów, ale też i szeroki sztab ochrony. Co na to jednak powiedzą wcześniej wspomniani współtowarzysze, których wolność „wisi na włosku”? Czyżby to właśnie oni stali za wynajęciem płatnego zabójcy, który ma pozbyć się owego świadka koronnego?

Na nieszczęście wynajętego snajpera – Ralfa (Wojciech Rogowski), w hotelu, w pokoju obok melduje się dość ciekawy sąsiad. Okazuje się, że również czeka na świadka koronnego. François Pignon (Wojciech Kowalski) jest fotoreporterem, ale przede wszystkim nieudacznikiem życiowym. Wciąż tęskni i rozmyśla o swej żonie – Luizie (Adrianna Jendroszek), która odeszła od niego, twierdząc, że nie była z nim szczęśliwa i się z nim nudziła. Francois próbuje popełnić samobójstwo, ale nawet to mu nie wychodzi… W końcu przypadkiem dochodzi do spotkania obu mężczyzn, co rozpoczyna cały zagmatwany bieg wydarzeń. Najkrócej mówiąc: François okazuje się być bardzo zaangażowany w nową znajomość ku niezadowoleniu Ralfa.

W oczekiwaniu na świadka koronnego dochodzi do wielu niespodziewanych zdarzeń. Jakże zabawnych… Przyznam szczerze, że uśmiałam się niezmiernie w trakcie spektaklu i nie byłam jedyną taką osobą. Choć nie udało mi się dotrzeć na premierę (więc było dość mało osób tego dnia), całą salę wypełniał śmiech widowni. To niesamowite jak Wojciech Rogowski i Wojciech Kowalski zostali odebrani przez widzów. Pana Rogowskiego znam już z innych spektakli i nie wyobrażam sobie nikogo innego w roli Ralfa.

Scena podzielona była na pół, tworząc po obu jej stronach pokoje głównych bohaterów. Wszystkie elementy scenografii zostały symetrycznie rozmieszczone, a pomieszczenia wyglądały niemal identycznie (oczywiście widok z okna nieco się różnił). Gdy każdy z bohaterów znajdował się w swoim pokoju, widzowie musieli naprawdę starać się, aby dostrzec ruchy wykonywane i przez Ralfa, i przez Françoisa. Było to jednak niemożliwe, przez co czasem gubiłam się w sztuce i dopytywałam kolegę, co wydarzyło się w pokoju Pana Pignon, ponieważ w tym akurat momencie byłam skupiona na tym, co działo się u jego sąsiada…

Czasem zdarza się, że w najgorszym dla nas okresie życia spotykamy kogoś, kto – jak nam się wydaje – rozumie nas albo przynajmniej stara się zrozumieć. Tymczasem są to tylko pozory i tak jak pisałam: „wydaje nam się”. Powoli poznajemy się i mamy wrażenie, że już nie ma rzeczy, której o sobie nie wiemy. Cóż za zdziwienie, gdy nagle odkrywamy w drugiej osobie coś niesamowitego, jak bycie płatnym zabójcą… Myślę, że każdy w tym momencie stanąłby w obliczu pytania: „zaufać czy może jednak nie?” Właśnie Pignon musi zmierzyć się z taką decyzją. Widzowie wyraźnie widzą jego wewnętrzna walkę, która kończy się niespodziewanym zwrotem akcji.

Osobiście przyznam, że jest to świetna komedia dla zabieganych i zmęczonych obowiązkami ludzi, którzy znajdą wolną chwilę chociaż na jedną godzinę i dwadzieścia minut śmiechu. Zapewniam, że po tym spektaklu będzie można spokojnie pójść spać, a następnego dnia ponownie wrócić do swoich obowiązków, lecz tym razem ze zdwojoną siłą. Nikt nie lubi marnować swojego wolnego czasu, jednak ja wiem, że ten piątkowy wieczór w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie nie mogę i nie chcę uznać za zmarnowany.

Agnieszka Szymczak
II Liceum Ogólnokształcące
im. Władysława Broniewskiego w Koszalinie
Święty spokój

Żyjemy w nieustannym ruchu, w bardzo szybkim tempie, bez chwili wytchnienia. Nasi przodkowie od czasów pierwszych hominidów łączyli się w grupy aby zwiększyć swoje szanse na przetrwanie i – wykorzystując instynkt oraz zdolności łowieckie – zapewnić sobie przetrwanie. Dziś żyjemy w świecie betonowych dżungli gdzie każdy zmuszony jest dbać o własne interesy. Jesteśmy więc pozostawieni sami sobie, a warunkiem przetrwania w tej rzeczywistości jest lista zadań, za których wykonanie otrzymujemy plik banknotów.

Taka rzeczywistość coraz częściej generuje zaburzenia w odbiorze docierających bodźców.

Brak umiejętności czy środków, które umożliwiłyby zażegnanie negatywnych przeżyć bądź niepowodzeń prowadzi do chęci odebrania sobie życia. Samobójstwo ma jakoby wyzwolić duszę z więzi cielesnych oraz rozwiązać wszelkie problemy.

Zapewne taką filozofią kieruje się bohater sztuki „Zakała”  Francois Pignon, którego odtrąca żona. Mężczyzna, nie potrafiąc poradzić sobie z decyzją ukochanej postanawia odebrać sobie życie. Wydarzenie to jest punktem zwrotnym rozpoczynającym serię absurdalnych zdarzeń. Obsługa hotelu orientując się, że fotoreporter Pignon usiłował popełnić samobójstwo w hotelowej łazience chce zawiadomić policję. Do gry włącza się sąsiad Francoisa zza ściany Ralf. Zapewnia boya hotelowego, że nie trzeba zawiadamiać policji gdyż on osobiście dopilnuje aby fotoreporter nie targnął się na swoje życie. Ralf (grany przez Wojciecha Rogowskiego) ma oczywiście w tym swój interes… obecność policji uniemożliwiłaby mu wykonanie zadania zleconego przez mafię.

Sztuka w reżyserii Zdzisława Derbeckiego jest klasyczną komedią romantyczno-kryminalną.

Znaleźć tu można motyw zarówno morderstwa jak i samobójstwa, a akcja rozgrywa się na tle trójkątu miłosnego.

Kreacje aktorskie są doskonale przerysowane. Wszelkie ich zachowania oraz cechy charakterystyczne zostały uwydatnione. Postacie oddziałując na siebie tworzą wspaniałe kontrasty, które doskonale sprawdzają się w konwencji komedii.

Gra aktorska jest ekspresyjna, mimika wyrazista, a ruchy gwałtowne. Najlepiej aktorsko wypadł duet głównych bohaterów (Francois Pignon grany przez Wojciecha Kowalskiego oraz towarzyszący mu wirtuoz zbrodni Ralf, w którego wcielił się Wojciech Rogowski.)

Widać, że aktorzy świetnie wczuli się w swoje role oraz podeszli do bohaterów z dozą dystansu.

Nie da się też nie zauważyć między nimi pewnej chemii. Zostali oni skonstruowani na zasadzie kontrastu, który funkcjonuje zarówno w sferze ich cech fizycznych, jak i też w kwestii ich usposobienia.

Scenografia, za którą odpowiada Natalia Kołodziej jest realistyczna i bogata. Wnętrze hotelu zostało świetnie oddane. Charakteryzacja została wykonana naturalnie. Oświetlenie jest raczej stałe i nie odznaczające się na tle spektaklu.

Kluczem do refleksji interpretacyjnej są moim zdaniem trzy pojęcia wyraźnie zaznaczone w spektaklu:  samobójstwo, kontrast oraz akceptacja.

Samobójstwo jest motorem napędzającym całą akcję. Rozpoczyna ją oraz stymuluje.

Druga próba samobójcza dziennikarza prowadzi do jeszcze większych problemów, które wpływają krzywdząco na osoby postronne. Targnięcie się na życie jest dla Pignona formą szantażu, którą chętnie stosuje.

Komizm i absurd są wspaniale podbijane przez kontrasty, które są zauważalne na polach takich jak: życie i śmierć, miłość i nieczułość. Kontrastują z sobą także bohaterowie, którzy posiadają skrajne charaktery. Jedni są nieudacznikami, a inni zamożnymi ludźmi sukcesu z powodzeniem u płci pięknej.

Akceptacja jest najgłębszym dnem sztuki. Wszystkie perypetie Pignona są jego drogą ku zaakceptowaniu odejścia żony. Przechodzi on przez etapy żałoby, które jednak zostały nagle przerwane przez zbrodnię, którą przez przypadek spowodował.

Reasumując „Zakała” w reżyserii Zdzisława Derebeckiego jest lekką i zabawną sztuką przypominającą klasyczne francuskie komedie z Louisem de Funes. Tytułowa zakała, czyli niezdarny i całkowicie niezaradny fotoreporter daje popalić twardemu płatnemu zabójcy jakim jest Ralf do tego stopnia, że aż zwali go z nóg J

Uważam, że warto pójść na tę sztukę. Świetnie się na niej bawiłam. Humor bazujący na kontrastach, komizmie sytuacyjnym oraz słownym sprawdza się obłędnie. Moja ulubiona kwestia, która niezwykle mnie rozśmieszyła padła z ust Francoisa, który mówi do sąsiada: „Mam w łóżku kochanka mojej żony!”.

Polecam serdecznie każdemu kto potrzebuje resetu i odrobiny radości w betonowej dżungli.

Wojciech Markiewicz
Zespół Szkół nr 1 im. Mikołaja Kopernika w Koszalinie
Jak rzep do psiego ogona

Przypomnij sobie drogi Czytelniku sytuacje w swoim życiu, kiedy to jakaś natrętna osoba przyczepiła się do ciebie ,,jak rzep do psiego ogona”. Takie sytuacje przydarzają się nam najczęściej w dzieciństwie i są… irytujące. Teraz przenieśmy podobną sytuację do życia dorosłych. Profesjonalistów wykonujących swoje zawody. Jeden z nich jest zawodowym zabójcą, a drugi fajtłapowatym fotoreporterem. Ludzi z tak różnych środowisk połączył wspólny cel, a dzieliły tylko hotelowe drzwi. Tym razem BTD w Koszalinie zaprosił nas na przezabawną komedię o dwójce ludzi, którzy są jak jin i jang. Jak wiemy podobieństwa się przyciągają, a do posługiwania się bronią tak jak i aparatem fotograficznym potrzeba refleksu, skupienia i zwinnych palców.

„Zakała” jest to sztuka napisana przez Francisa Verbera, w przekładzie Barbary Grzegorzewskiej. Spektakl bardzo dobrze wyreżyserowany przez Zdzisława Derebeckiego.

 

Na początku poznajemy Pignona (czyt. Piniąna) granego przez Wojciecha Kowalskiego. Pignon jest fotoreporterem i ma problemy. Możemy to zauważyć od początku, gdy tylko wchodzi na scenę. Jest to zasługa pana Wojciecha, który potrafił przekazać emocje oraz charakter swojej postaci nawet bez wypowiadania słów. Kiedy zaczął mówić nikt już nie wątpił, że z naszym bohaterem nie wszystko jest w porządku. Próbuje mianowicie popełnić samobójstwo z powodu odrzucenia przez miłość swojego życia – Luizę (Adrianna Jędroszek), która wytknęła mu później, że ,,nawet to mu się nie udało”. Przyjechał do hotelu ponieważ ma za zadanie sfotografowanie świadka koronnego w procesie przeciwko mafii.

W pokoju obok melduje się Ralf (w którego rolę wcielił się mistrz koszalińskiego teatru Wojciech Rogowski). Pod przykrywką wyjazdu ma on ,,robotę” do wykonania. Został wynajęty do zlikwidowania pewnego świadka koronnego, który miał być sądzony w budynku naprzeciwko. Ralf jako zabójca jest przyzwyczajony do pracy w samotności, kiedy nic i NIKT mu nie przeszkadza. Nie wie jeszcze, że ta misja okaże się dla niego znacznie trudniejsza niż wszystkie inne, a nawet najtrudniejsza. Wszystko za sprawą próby samobójczej gościa z pokoju obok. Zabójca na początku nie chce się w to mieszać, ale przerażony perspektywą przeszukiwania pokoju i zawiadomienia policji Ralf zobowiązuje się zaopiekować niedoszłym nieboszczykiem.

Tak zaczynają się perypetie dwójki bohaterów. Ralf robi wszystko, żeby unikać fotografa, chce żeby ten sobie poszedł. Spełnia nawet jego najrozmaitsze prośby. Wszystko po to, żeby pozbyć się natręta. Pignon jednak nie daje za wygraną i odbiera to w trochę niewłaściwy sposób. Sztuka pełna jest żartów, podtekstów oraz humoru sytuacyjnego. Co sprawia, że jest ona przyjemna do oglądania i swoją strukturą przypomina trochę sitcom. Idealna do obejrzenia w piątkowy wieczór po pracy.

Nawiązuje tutaj do serialu, ponieważ scena podzielona jest na pokoje hotelowe. Prawa strona to pokój Ralfa, lewą stronę zajmuje pokój Pignona. Kilkakrotnie w obu tych pokojach działa się akcja, która nie była ze sobą powiązana. Co sprawiało, że musieliśmy naprzemiennie obserwować rozwój sytuacji, to po prawej, to po lewej stronie sceny. Przez to akcja, w naszej głowie stawała się pocięta i złożona w całość. Tak jak telewizyjne seriale często pokazują nam pocięte sceny z dwóch różnych miejsc przeplatające się naprzemiennie. Wymuszało to na widzu większe skupienie oraz podnosiło napięcie.

Za scenografię odpowiedzialna jest Natalia Kołodziej. Scena była urządzona minimalistycznie. Proste ściana, okna, łóżko, tylko krzesła były bardziej fikuśne. Dużym plusem wpływającym na realizm, było zagospodarowanie sceny tak, by wyodrębnić miejsce na łazienkę i szafę. Nie było tych pomieszczeń wprawdzie widać z widowni, jednak widz miał świadomość ich istnienia. Poza tym, dzięki temu zabiegowi pokoje nie były nudnymi prostokątami, lecz miały swój nieregularny kształt. Nie mogę zrozumieć tylko jednej rzeczy, mianowicie… dlaczego niebieskie? Może to wynika z mojej awersji do malowania ścian na ten kolor, z wyjątkiem kilku jego odcieni, ale nigdy nie pomalowałbym ścian w hotelu na niebiesko J. Plusy należą się natomiast stronie technicznej oraz reżyserowi, który dopilnował by podczas odsłaniania okna zwiększał się poziom jasności lampy, która imitowała słońce. Drobny szczegół, ale jakże ważny.

Jeśli chodzi o oprawę audio to była dosyć skąpa. Taka jaka powinna być, by nie rozpraszać widza i pozwolić skupić mu się na akcji, która rozgrywała się na jego oczach. Muzyka była użyta tylko kilka razy by podkreślić powagę sytuacji i poważne przyspieszenia tempa akcji. Jednak nie kolidowała z wypowiadanym tekstem. Krótko mówiąc było jej mało, ale to nie przeszkadzało.

Podsumowując ,,Zakała” jest przezabawną historią dwójki ludzi z różnych światów. Została bardzo dobrze wyreżyserowana, a aktorzy i ich gra jest przysłowiową wisienką na torcie.,,Zakała” jest to lekka komedia o ciężkich charakterach, których na swojej drodze zetknął ze sobą los.

Wiktoria Nowak
I Liceum
Ogólnokształcące im. Stanisława Dubois
Dwa pokoje, dwie tragedie

Według słownikowej definicji „zakała” – to między innymi osoba przynosząca komuś wstyd. Wydaję mi się, że nikt z nas nie musi szukać daleko aby takową jednostkę znaleźć. Każde wspólne spędzenie z nią czasu skutkuje wypiekami na twarzy oraz nerwowym chichotem z powodu wszechobecnego zwracania na siebie uwagi otoczenia. Wybierając się na komedię Francisa Vebera byłam na pewno zaciekawiona. Dowiedziałam się, że bohater którego mogliśmy zobaczyć w „Zakale” a mowa tutaj o Panu Francois Pignon (Wojciech Kowalski), występował w innym spektaklu tego autora: w „Kolacji dla głupca”. A więc to celowa kontynuacja. Pignon w obu sztukach ukazuje się nam jako ofiara losu porzucona na pastwę losu przez żonę, oraz rozchwiana emocjonalnie. Co się stanie kiedy właśnie ten życiowy nieudacznik spotka na swojej drodze morderczego snajpera – Ralfa? Wydaję mi się, że wcale nie musimy martwić się tutaj o życie Pignona… to egzystencja oraz powodzenie misji naszego mordercy staje pod ogromnym znakiem zapytania, a nieświadomy niczego Francois, swoją pomocą tylko wciąż komplikuje sytuację.

Zaczynając od początku, powiem kilka słów o dekoracji, która jako pierwsza rzuca się w oczy. Dwa pokoje i mocne, ostre kolory. Nic nadzwyczajnego, aczkolwiek muszę przyznać, że wystrój sceny przygotowany przez Natalię Kołodziej wprowadził mnie w lekki, odprężający nastrój. Bardzo spodobał mi się zabieg „rozdzielenia” sceny na pół, dzięki czemu dwóch bohaterów mogło robić w tym samym czasie inne czynności w swoich pokojach. Irytowało mnie jedynie to, że czasami aktorzy zapominali się i wychodzili podczas gry poza swoje pokoje, tym samym przechodząc przez niewidzialną ścianę i psując całą „harmonię” tego pomysłu. Jeżeli chodzi jeszcze o dekorację, to zwrócę uwagę na mały zabieg, którego użyto podczas spektaklu, a który podobał mi się niezmiernie. Były to zmiany częstotliwości światła, kiedy to Ralf zamykał i odsłaniał co chwilę psującą się żaluzję. Ten drobny, może nawet nie przez wszystkich zauważony efekt dodawał wnętrzu bardzo realistyczny klimat.

Na największe moim zdaniem oklaski zasługuje Wojciech Rogowski, który wcielił się postać „zabójcy zza ściany”. W jego grze widać prawdziwy kunszty aktorski i wiele godzin spędzonych na deskach teatru. Urzekł mnie on swoją dykcją i pewnością. Jako bohater był opanowany, a jego próby „zajęcia” się Pignonem po jego nieudanym samobójstwie śmieszą do łez. Uważam, że Pan Wojciech idealnie wcielił się w Ralfa, a wszystkie jego ruchy były dopracowane i pewne.

Sąsiadem za ściany jest dla naszego mordercy Francois Pignon grany już wcześniej przez wspomnianego przeze mnie Wojciecha Kowalskiego. Mimo, że postać ta nie przypadła mi do gustu w równym stopniu jak Ralf, to Pan Wojciech również pokazał nam prawdziwa klasę. Granie Pignona na pewno nie jest łatwe. Ciągłe jęki, rozbiegane oczy i nadpobudliwość. Właśnie tyle energii aktor musiał wykrzesać z siebie przez półtora godzinny co moim zdaniem zasługuje na duże oklaski.

Cały spektakl opiera się tak naprawdę na dwóch aktorach i to właśnie nić porozumienia między nimi chcę omówić. Zgranie tego duetu było fenomenalne. Początkowa niechęć, strach, złość i same negatywne emocje, nagle przemieniają się w cichą więź którą Pignon czuje do Ralfa… bez wzajemności oczywiście. Podczas całego spektaklu dowiadujemy się sporo o potrzebach bohaterów np.  Pignon desperacko pragnie znaleźć w kimś przyjaciela, a na swoją ofiarę upatrzył sobie twardo stąpającego po ziemi Ralfa.

Jeśli chodzi o minusy, to moim zdaniem spektakl trwa nieco za długo. Ta sama sceneria, postacie i podobne (oczywiście śmieszne) dialogi mogą znudzić nawet najbardziej wytrwałych widzów. Spektakl można było skrócić do godziny. Ponieważ ostanie dwadzieścia minut nie zachwycało, a wręcz nudziło. Oczywiście mnie J

Podsumowując: spektakl idealnie nadaję się na wieczorny jesienny wieczór. Można przyjść, pośmiać się oraz spędzić czas w miłej atmosferze. Wybierając się na „Zakałę’ moim zdaniem nie możemy doszukiwać się niczego głębokiego i zaskakującego. Jedyne czego potrzebujemy na spektaklu, jest poczucie humoru i niespełna półtorej godziny wolnego czasu.

Krzysztof Wiśniewski
I Liceum
Ogólnokształcące im. Stanisława Dubois
Zakała

Stali bywalcy Bałtyckiego Teatru Dramatycznego nie po raz pierwszy mają okazję obcować z jedną z błyskotliwych komedii autorstwa Francisa Vebera. Najwyraźniej dzieła francuskiego scenarzysty i producenta filmowego przypadły do gustu nie tylko widowni, ale również reżyserowi – Zdzisławowi Derebeckiemu, który podjął się po raz kolejny wysiłku włączenia do naszego koszalińskiego repertuaru sztuki tegoż autora. Zarówno w „Kolacji dla głupca”, której premierę można było obejrzeć w styczniu zeszłego roku, jak i w recenzowanym spektaklu, jednym z pierwszoplanowych bohaterów jest François Pignon. Scenarzysta takich wielkoekranowych produkcji jak „Klatka szaleńców”, która była nominowana do Oskara w 1980 roku, czy „Pechowiec” z nagrodą Cesara, bardzo polubił postać nierozgarniętego ciamajdy i życiowego nieudacznika. Tym razem Pignonowi przypada rola mieszkającego w Paryżu fotoreportera, który w depresyjnym nastroju na każdym kroku daje wyrazy rozpaczy po stracie żony. Na zlecenie agencji ma wykonać zdjęcia świadka koronnego, który będzie zeznawał w pałacu sprawiedliwości znajdującym się naprzeciwko hotelu, w którym Pignon się zatrzymał. W tym samym hotelu, w sąsiadującym pokoju melduje się również Ralf, seryjny morderca. Ma on wykonać zlecenie polegające na likwidacji niewygodnego dla mocodawców świadka. Jedną z pierwszych scen komedii jest nieudana – jak na nieudacznika przystało – próba samobójcza Pignona. Nie mogąc pogodzić się z faktem, że po ośmiu latach związku, miłość jego życia wybrała innego, nasz Fotograf podejmuje desperacką próbę zakończenia żywota, która stanie się zapalnikiem niekontrolowanej, pełnej perypetii i niespodzianek akcji. Gdy zabójca, aby nie wzbudzać podejrzeń i nie wzywać policji, postanawia pomóc zdesperowanemu sąsiadowi, sprawy nieodwracalnie się komplikują, a wszystkie próby ratowania sytuacji prowadzą do coraz to zabawniejszych wydarzeń.

Z wielką przyjemnością ogląda się grę aktorską Wojciecha Rogowskiego (zabójca) oraz Wojciecha Kowalskiego (Pignon). Ich zgranie i energia płynąca ze sceny sprawiają, że akcja ani na chwile nie traci na dynamice, a komizm kolejnych scen pochłania całkowicie uwagę widza. Największe emocje wśród widowni wzbudza jednak Jacek Zdrojewski wcielający się w role boya hotelowego, którego postać może przywodzić na myśl lokaja z filmu „Cztery Pokoje” (1995) w „poczwórnej” reżyserii  Quentina Tarantino, Allisona Andersa, Alexandre’a Rockwella i Roberta Rodrigueza. W trakcie spektaklu można dostrzec żywiołowe reakcje publiczności, reagującej wesołością już na samo pojawienie się jego osoby.

Warto również wspomnieć o scenografii, która jak najbardziej spełniła swoje zadanie. Dwa pokoje hotelowe przedzielone ścianą działową pomagają w utrzymaniu ciągłości przedstawianej historii. Wystrój jednak nie przytłacza i nie odwraca uwagi od gry aktorskiej.

Spektakl jest trudny do zrecenzowania głównie przez swoją, charakterystyczną dla gatunku komediowego, lekkość tematyki. Nie ma w nim drugiego dna czy głębszego, egzystencjalnego przesłania. Śledząc żywą, pełną perypetii i niespodzianek akcję nie będziemy świadkami wstrząsających, metafizycznych przeżyć bohaterów – wręcz przeciwnie: będziemy doskonale bawić się komizmem językowym i charakterologicznym, śmiejąc się co rusz z satyryczno-obyczajowych epizodów, którymi bogato przetkana jest jej akcja.

Wychodząc z teatru po zakończonym spektaklu widz z pewnością podzieli zdanie angielskiego pisarza, twórcy gotycyzmu – Horacego Walpole, który miał w XIX wielu stwierdzić: „Świat jest komedią dla tych co myślą, a tragedią dla tych, co czują”. Możemy być pewni, że angielki arystokrata doceniłby tymi słowami błyskotliwą, pełną francuskiej lekkości, intelektualną rozrywkę, z którą będzie miał okazję obcować widz Bałtyckiego Teatru Dramatycznego.