Wiktoria Glomb
Zespół Szkół nr 1 im. Mikołaja Kopernika w Koszalinie
Recenzja spektaklu „Macocha” w reżyserii Błażeja Biegasiewicza Teatru polskiego w Poznaniu
Szczerość uczuć

Sztuka pt. “Macocha” autorstwa Beniamina M. Bukowskiego, w reżyserii Błażeja Biegasiewicza próbuje przyjrzeć się stereotypowemu obrazowi macochy oraz pokazuje relacje macocha – pasierb.
Jakie znamy macochy z bajek i baśni? Złe? Samolubne? Straszne? Tylko takie. Szczerze mówiąc, nigdy nie spotkałam się z dobrym przedstawieniem tej postaci. Od dzieciństwa tworzy nam się obraz macochy jako “tej złej”, ponieważ tak przedstawiane są one w bajkach. Nikt nie traci czasu na szukanie odpowiedzi na pytanie: co sprawiło, że są takie, a nie inne? Tymczasem odpowiedź na to pytanie można znaleźć w tym spektaklu.
W jednej ze scen macochy (w właściwie jedna macocha w trzech postaciach – doskonały zabieg reżyserski!) opowiadają o jabłoni, która jest symbolem początkowej miłości pomiędzy nimi a partnerem. Ale kiedy pojawiło się dziecko, czyli syn partnera, zauważają jak ta jabłoń gnije, przez co budzi się w nich niechęć do pasierba. Później dowiadujemy się, że zarówno pasierb jak i macocha darzą się wzajemnie nienawiścią… z tych samych powodów. Oboje czują jakby tracili partnera/ojca. Z własnego doświadczenia wiem, że strach i wrażenie odtrącenia w takiej sytuacji może człowiekiem zawładnąć oraz budzić niechciane i złe emocje.
Wielkie brawa należą się reżyserowi Błażejowi Biegasiewiczowi za pomysł na pokazanie widzom, że macocha nie musi być wcale tak okropna jak zwykliśmy ją postrzegać, oraz za poruszenie tematu, o którym nikt nie mówi, a jest to według mnie potrzebne, by świat zobaczył jak naprawdę czują się kobiety jako macochy oraz dzieci w roli pasierbów i pasierbic.
Najbardziej zachwyciły mnie w spektaklu: choreografia stworzona przez Annę Obszańską i muzyka, za którą odpowiedzialny jest Łukasz Rogacki. Z uśmiechem na twarzy oglądałam taniec czarownic, w którym widzieliśmy w sposób przejaskrawiony to narzucone nam przez kulturę wstrętne oblicze macochy. A muzyka świetnie pasowała do klimatu scen, dawała im jeszcze więcej głębi i czasem miałam wrażenie jakbym znajdowała się w… bajce.
Wielkie słowa pochwały należą się też reżyserowi światła Tomaszowi Schaeferowi, którego światło dodawało charakteru oraz pogłębiało atmosferę scen.
Scenografia i kostiumy zostały wykonane przez Alicję Kolińską. Kostiumy w doskonały sposób odzwierciedlały charaktery macoch, a scenografia była minimalistyczna i świetnie wykonana.
Wszyscy aktorzy – Ewa Szumska (Macocha), Kornelia Trawkowska (Macocha), Dominika Markuszewska (Macocha), Konrad Cichoń (Pasierb) – spisali się na medal oraz świetnie wcielali się postacie, które grali.
Ja jednak chcę wyrazić mój szczególny podziw dla Dominiki Markuszewskiej, której monolog o byciu macochą bardzo mnie wzruszył. Dziękuję również za brawurowe wykonanie przez Konrada Cichonia piosenki pasierba, które to wykonanie wywołało u mnie ciarki. Wzruszyła mnie również bardzo końcowa scena gdzie macocha z pasierbem przeprowadzają pierwszy raz szczerą rozmowę i mówią o tym co tak naprawdę czują.
“Macocha” jest sztuką, która bez wątpienia bardzo mocno porusza widza. Dotyka tematu, o którym się nie mówi. Łamie stereotypy, w których tkwimy w zasadzie od zawsze. Skłania do refleksji.
Zmusza też do zadania najważniejszego pytania: czy w prawdziwym życiu mogłoby się stać tak, że macocha z pasierbem przeprowadza kiedyś szczerą rozmowę?
Bardzo polecam ten spektakl – nawet jeśli nie jesteście macochą lub pasierbem/pasierbicą – bo może i Wy znajdziecie odpowiedzi na kilka nurtujących Was pytań.

Katarzyna Kaczmarek
Zespół Szkół nr 1 im. Mikołaja Kopernika w Koszalinie
Recenzja spektaklu „Zapowiada się ładny dzień” w reżyserii Magdy Skiby Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy
Żyjcie ładnie…

Czym jest śmierć?
Sama nigdy się nad tym nie zastanawiałam, skłaniałam się raczej do przyjęcia ustalonej już wersji, a właściwie kilku z nich.
Pierwszej: lekarskiej. Mówiącej, że to moment, w którym funkcje mózgowe przestają działać. Drugiej: religijnej. Jako krok do spotkania z Bogiem. I trzeciej: ateistycznej. Osób, które przyjmują ją jako początek nieskończonej ciemności i pustki.
A czy jesteśmy w stanie umrzeć za życia?
Czy ból, osamotnienie, bezradność nie wywołują w nas poczucia, że powoli umieramy?
I czy jako społeczeństwo otoczone hasłami: „musisz dać radę”, „przejdziesz przez to”, „tak bywa”, „nie myśl o tym”, „bądź silna/y” nie znieczuliliśmy się na krzywdę nie tylko umierających, ale również tych w pełni sił, pozornie zdrowych?
Reżyserka Magda Skiba oraz autorka tekstu Anna Podczaszy stawiają wiele takich pytań i bynajmniej nie sprawiają, że rodzące się w widzach odpowiedzi powodują, że postrzeganie życia staje się po nich prostsze. Lecz czy dobre przedstawienia zawsze mają nam wszystko ułatwiać?
Widzów wita obecna od pierwszej chwili Joanna Gonschorek. Aktorka przez cały czas jednak milczy oraz wykonuje mechaniczne, szybkie ruchy głową i nieustannie stuka palcami w fotel.
Za nią widoczne są animacje ekranów telewizyjnych (wielkie brawa dla twórcy projekcji video Karola Budrewicza!) przedstawiających wywołujące negatywne emocje sceny z otaczającej nas rzeczywistości.
Bardzo podobała mi się także z pozoru stabilna i uboga drewniana ścianka, która z czasem okazała się ruchoma i pełniąca rozmaite funkcje w spektaklu (scenografia autorstwa reżyserki Magdy Skiby).
Całość otula muzyka autorstwa Amadeusza Naczyńskiego i Marka Litwina – raz zapierająca dech w piersiach, wywołująca dreszcze i poczucie niepokoju, a w innych momentach łagodna i wyciszająca.
Ogromne znaczenie w spektaklu odgrywają też światła, które niesamowicie podbijają napiętą atmosferę odgrywanych scen lub wręcz przeciwnie: pozwalają widzom się rozluźnić.
Lecz Magda Skiba nie wyreżyserowała tej sztuki jako spokojnej i dającej widzowi długie chwile oddechu. Sceny są bardzo dynamiczne, szokujące, a ich dynamika jest na tyle gwałtowna, że sama nieraz podskakiwałam w napięciu.
Szczególne uznanie należy się także jedynej występującej aktorce. Pani Joanna podczas występu całkowicie „zabiera” widza swoją bezbłędną grą aktorską i sprawia, że odczuwa on każdą nawet najmniejszą odgrywaną przez nią emocję. Naturalne zagranie furii, rozpaczy czy rozczulenia i żonglowanie tymi sprzecznymi emocjami nie stanowi dla niej żadnego problemu, a w połączeniu z muzyką i projekcjami video tworzy niesamowitą całość.
Spektakl otworzył we mnie tak wiele „pozamykanych szuflad” i zapomnianych trudnych wspomnień, iż jedyne co mogłam zrobić po przedstawieniu to wyjść z teatru i dać upust swoim emocjom w płaczu. Było to pierwsze tak dogłębnie przeżyte przeze mnie katharsis, które mimo swojej pierwotnej cierpkości dało mi dużo siły.
Sam reżyserka zostawia na tyle duże pole do interpretacji, iż każdy znajdzie miejsce na swoje przemyślenia niezależnie czy ma 17, 30 czy 70 lat.
Ze swojej strony gwarantuję, że ten monodram zostanie w pamięci jeszcze na długo po obejrzeniu.
Serdecznie polecam przybycie do teatru właśnie na tę sztukę, bo może i dla Was będzie ona bodźcem do oczyszczenia się z trudnych emocji, przykrych doświadczeń i „wyreguluje” ostrość patrzenia na życie. Patrzenia, na ogół tak ignoranckiego i egoistycznego.

Kinga Rynkun
Zespół Szkół nr 9 im. Romualda Traugutta w Koszalinie
Recenzja spektaklu „W małym dworku” w reżyserii Jana Marka Kamińskiego Teatru im. Aleksandra Fredry z Gniezna
Chaos życia

Każdy z nas ma jakieś wyobrażenie o teatrze. Podobnie, jak wyobrażenie o życiu innych ludzi. Wyobrażamy sobie, że Ci, którzy mieszkają w dworku i są bogaci, na pewno wiodą piękne życie. Czy tak jest? Nie zawsze. Nasze wyobrażenia są jak sny. W pewnym momencie się z nich budzimy i widzimy rzeczywistość, która nie jest już tak kolorowa. Witkacy pisząc „W małym dworku” chciał wyśmiać sztukę realistyczną i tak też zrobił, wprowadzając do spektaklu elementy fantastyczne. Co z tym wszystkim zrobił Jan Marek Kamiński? Bardzo intrygujące COŚ.
Sam początek spektaklu jest bardzo nietypowy. Zazwyczaj rozsuwa się kurtyna i zaczyna się gra aktorów, natomiast tutaj ciekawym pomysłem reżysera było rozwieszenie na kilka minut falującego – imitującego kurtynę – czerwonego płótna i puszczenie głośnej muzyki noise. Odpowiedzialny za dźwięk Maciej Szymborski zaprezentował nam „symfonię”, którą znamy na co dzień: szybkie i głośne miasto. Przyniosło to zamierzony efekt, czyli koncentrację i zaciekawienie widowni. Wierzę, że każda osoba, która oglądała spektakl chociaż raz, zadała sobie pytanie „Co tu się dzieje?”. Głośne odgłosy miasta sprawiły, że sama poczułam się, jakby zaraz miało się stać coś złego, a nas wszystkich wyproszą z sali, bo zbliża się jakieś niebezpieczeństwo. Nie stało się tak jednak. Gdy ucichła muzyka, a „kurtyna” została dosłownie zerwana, naszym oczom ukazała się scenografia i aktorzy. I jeśli ktokolwiek pomyślał, że już nic go nie zdziwi po tym niecodziennym początku, to grubo się mylił.
Jak wskazuje tytuł, akcja spektaklu dzieje się w małym dworku. Jednakże nie jest on typowy. Niedawno zmarła lub została zamordowana w nim pewna kobieta: Anastazja Nibek. Wszyscy mieszkańcy i odwiedzający dworek goście zastanawiają się, co się z nią tak naprawdę stało, chociaż nie widzą niczego dziwnego w tym, że widmo Anastazji nadal przechadza się, jak gdyby nigdy nic, po tytułowym dworku.
Niesamowita scenografia autorstwa Eweliny Węgiel pokazuje nam ów dworek w rozkładzie. Stare meble, wielka poruszająca się pajęczyca czy choćby zlew z zieloną mazią… Wszystko na scenie się ze sobą komponuje pomimo tego, że wygląda na kompletnie chaotyczne.
A co do chaosu… Na scenie dzieje się dużo. Ktoś coś mówi, ktoś pije, ktoś pali, a w tle ktoś się z kimś całuje. No i tu następuje drobny problem. Pomimo tego, że początek skupił naszą uwagę, to chwilę później ta uwaga „rozlatuje się” w drobny mak. Trudno jest słuchać jednej z postaci, gdy druga robi coś dziwnego i na niej się skupiamy. Po spektaklu w trakcie rozmowy ze znajomymi razem ustaliliśmy, że było to kłopotliwe, bo nagle nie wiedzieliśmy już, co się dzieje i o czym mówią bohaterowie sztuki.
Postacie w spektaklu są dobrze wykreowane i widać poświęcenie każdego z aktorów. O każdym z osobna można by było coś powiedzieć dobrego, lecz chciałabym się skupić na czwórce aktorów.
Pierwszym jest kuzyn Jęzory Pasiukowski, grany niezwykle przez Dominika Rubaja. Jęzory jest poetą-grafomanem i ma problemy ze znalezieniem nowej inspiracji do pisania. Dominik Rubaj, pomimo tego, że jest jeszcze studentem AT w Warszawie, jest już ciekawym aktorem. Wie, kiedy dodać więcej ognia do postaci, a kiedy zwolnić. Postać wykreowana przez niego jest zagrana fenomenalnie. Szaleństwo Jęzorego możemy zauważyć podczas pisania po ścianie, czy recytowania wiersza.
Ciekawym elementem jest też kontakt zjawy z publicznością. Podczas spektaklu miałam wrażenie jakbyśmy my, widzowie, byli częścią scenografii. Był to niespotykany pomysł. Sądzę, że wszyscy wypatrywali, podczas sceny w ogrodzie, gdzie jest i co robi widmo Anastazji, grane przez niesamowitą i charyzmatyczną Joannę Żurawską.
Postaciami, które już od początku wydawały mi się inne od każdej były córki Anastazji i Dyapanazego, Zosia i Amelka. Grają je Katarzyna Lis i Kamila Banasiak. Obie nie płaczą po matce, chodzą w jasnych strojach. Podczas spektaklu dowiadujemy się, że mają 12 i 13 lat. Jedną z rzeczy, które mnie najbardziej zasmuciły w ich postaciach, było to jak szybko dorosły. Przez ich charakteryzacje przypominają bardziej dorosłe kobiety. W głębi sceny możemy zaobserwować, jak się malują, golą nogi czy mają przekłuwane piersi. Dlaczego mnie to zasmuciło? Bo tak jest w naszych czasach. Dzieci dorastają o wiele szybciej niż 10 lat temu. Mają dostęp do całego dobra i zła świata, a my, zamiast je chronić robimy się obojętni.
„W małym dworku” nie jest typowym spektaklem. To adaptacja bardzo specyficzna i unikatowa. Reżyser Jan Marek Kamiński miał pomysł i ostatecznie wykonał go dobrze. Nie wyjdzie się ze spektaklu ze śmiechem lub ze łzami, ale z przemyśleniami gdzie zepsuliśmy nasz świat i czy zdążymy go jeszcze naprawić. Czy jest jeszcze jakaś nadzieja dla nas wszystkich?

Kinga Rynkun
Zespół Szkół nr 9 im. Romualda Traugutta w Koszalinie
Recenzja spektaklu “Lekcja” w reżyserii Michała Szafarskiego Teatru Przypadków Feralnych z Krakowa
Nauka = cierpienie + śmiech przez łzy

Nikt lepiej od ucznia nie wie, jak trudna i męcząca potrafi być nauka. Czasami zrozumienie matematyki, języka obcego czy nawet polskiego potrafi doprowadzić do szaleństwa. A jeśli do tego pojawi się… chęć zdania w ciągu tygodnia lub dwóch doktoratu… Ba! A co, jeśli chciałoby się do tego „bigosu” dorzucić jeszcze korepetycje z szalonym profesorem i naukę języka neohiszpańskiego?
Zanim rozpoczął się spektakl, na scenie widzimy już Służącą Marysię (, czyli służącą. Spektakl rozpoczyna Służąca bawiąca się radiem, a następnie zaczyna taniec, który wielu z nas doskonale zna. Pomysł reżysera, Michała Szafarskiego by połączyć postać Służącej z Wednesday Addams jest moim zdaniem przekomiczny. Alicja Kurowska, która grała Służącą jest też odpowiedzialna (razem z Michałem Orzyłowskim) za choreografię, która pełni ogromną rolę w spektaklu. Sam – słynny już – taniec Wednesday „pod” piosenkę „Psycho Killer” zespołu Talking Heads jest elementem, który rozpoczyna i kończy spektakl. Bardzo mi się podoba swoisty „pstryczek w nos”, którego dokonuje tym wyborem reżyser , bo piosenka opowiada o jednej z postaci… ale o której? Tego dowiemy się dopiero pod koniec.
Taniec Marysi przerywa Uczennica, która przyszła na korepetycje. Cały spektakl opowiada nam właśnie o jednej lekcji, tej pierwszej i jedynej lekcji Profesora i Uczennicy. Postać młodej i ambitnej dziewczyny gra niezwykła Maria Plich. Od pierwszych ruchów i słów bije od niej ogromna pewność siebie. Bywa też czasami troszeczkę głupiutka. Jej relacja z Profesorem przybiera ciekawy obrót. Od początkowej ciekawości i niemal erotycznej fascynacji aż do fizycznego bólu i przerażenia.
Z kolei Profesor wydaje się początkowo nieśmiałym i kulturalnym mężczyzną. On również przechodzi przemianę podczas lekcji… i to nie na lepsze. Nagle zaczyna być brutalny i krzykliwy. Nie rozumie, jak Uczennica nie może pojąć odejmowania. Gdy przejdą do filologii języków, robi się jeszcze gorszą osobą – wprost katem. Michał Orzyłowski niezwykle dobrze odgrywa tę rolę. Ma też dobry kontakt z widownią, jak na Profesora przystało, dzieli się z nami wiedzą i odpytuje widownię. Znowu chcę pochwalić reżysera: podarowanie zapałek widzom jest świetnym sposobem na anulowanie bariery aktor-widz.
Ważnym elementem w spektaklu jest też relacja Profesora i jego służącej, Marysi. To właśnie ona kontroluje go w kontakcie z widzem. Marysia ratuje także Profesora, kiedy zrobi on coś złego. Właśnie ona go ostatecznie uratuje…
Cały spektakl bardzo mi się podobał. Chciałabym jak najszybciej zobaczyć kolejną sztukę przygotowaną przez Teatr Przypadków Feralnych z Krakowa. Spektakl jest ciekawym doświadczeniem zarówno dla osób starszych, jak i moich rówieśników, którzy pewnie – tak jak ja – już dziś denerwują się maturą. Spektakl daje ciekawe spojrzenie na edukację, tym bardziej że postawę Profesora możemy porównać do niezdrowych trendów na mediach społecznościowych związanych z nauką. Gratuluje całemu zespołowi krakowskiego Teatru udanego spektaklu i życzę serdecznie kolejnych sukcesów na miarę „Lekcji” Eugene Ionesco.

Tymoteusz Mzyk
Zespół Szkół nr 9
im. Romualda Traugutta w Koszalinie
Recenzja spektaklu „Smoleńsk Late Night Show” w reżyserii Jakuba Zalasy Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi
Niewygodne talk-show

Dwie pary: Mariusz – urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych (Łukasz Gosławski) i Alicja – stewardessa (Karolina Bednarek) oraz Hanna – kontrolerka lotów (Katarzyna Żuk) i Przemek – profesor mykologii (Paweł Kos) zostają zaproszone do wieczornego show telewizyjnego, którego gospodarzem jest… Conan Barbarzyńca (Bartosz Cwaliński). W programie: “Conan Late Night Show” uczestnikom zadawane są niewygodne pytania dotyczące katastrofy smoleńskiej. Czy będą w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania prowokacyjnego prowadzącego? Czy rany zostaną rozdrapane aż do krwi? Tego dowiecie się ze spektaklu.
Tragikomedia “Smoleńsk Late Night Show” w reż. Jakuba Zalasy, wypełniona jest dosyć specyficznym humorem i wieloma nawiązaniami do popkultury, które bardzo mi się podobały. Absurdalne dowcipy i niekiedy lekko przerysowane zachowania postaci powodowały, że kilkakrotnie wybuchnąłem szczerym śmiechem.
Dużą rolę w spektaklu gra światło, które wraz z miejscem akcji zmieniało barwy, bądź akcentowało atmosferę danej sytuacji – chcę tu pochwalić bardzo pracę odpowiedzialnego za światło Bartosza Fatka. Muszę też wspomnieć o świetnej muzyce Jakub Zalasy i Piotra Pacześniaka, która współtworzy i buduje nastrój powagi bądź dodaje uroku zabawnym scenom. Dla mnie przebojem wieczoru była piosenka, którą śpiewał Orzeł (Damian Sosnowski), w rewelacyjnym wykonaniu. Szczególnie przejmujący był w tym wykonaniu moment dramatycznego krzyku, który zrobił na mnie duże wrażenie.
Dodam też, iż niezwykle podobał mi się aspekt łamania tzw. czwartej ściany, na przykład w scenie, w której główni bohaterowie pytali widzów czego by chcieli od Mariusza, gdyby był prezydentem.
Chcę również pochwalić Mirka Kaczmarka za skromną, acz bardzo wymowną scenografię oraz za dobrze dopasowane kostiumy oraz autorów tekstu (Piotr Pacześniak, Jakub Zalasa, Bartek Cwaliński) za napisanie tragikomicznego tekstu, w którym widz nie gubi się, jak to często bywa w przypadku współczesnej dramaturgii.
Najbardziej w całym „show” podobała mi się postać Conana. Bartosz Cwaliński bardzo dobrze poradził sobie z zadaniem zagrania prowadzącego, który jest egocentryczny, arogancki, a zarazem nie pozbawiony poczucia humoru. Nawet sposób, w jaki Conan pali papierosy podkreśla lekceważącą postawę tej postaci. Popis sztuki aktorskiej dał również wspomniany już Damian Sosnowski w roli Orła. Dzięki swojemu spokojowi ducha oraz trochę dziwacznej perspektywie oglądu świata powoduje u widza rozluźnienie i nieukrywaną wesołość.
Jedną rzeczą, która mi się nie podobała to początkowy chaos w ekspozycji postaci. Nie mogłem się połapać czy postaci są w studio, czy widzą się nawzajem? Wszystko się wyjaśnia po zmianie świateł i wejściu Conana, ale jak dla mnie… trochę za późno.
“Smoleńsk Late Night Show” jest jedną z lepszych komedii na jakich miałem okazję być. Historia wciąga i bawi jednocześnie, a przy tym pozostawia widzów z bardzo poważnymi pytaniami, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Polecam tę sztukę każdemu, kto szuka odskoczni od tradycyjnego teatru.